PAWILON HISZPAŃSKI, WORLD EXPO SHANGHAI, CHINY (2010) Zdjęcia: Shen Zhonghai

BENEDETTA TAGLIABUE

„NIE LUBĘ RZECZY DOKOŃCZONYCH”

Zdjęcie: Enrico Basili

„TECHNIKA KOLAŻU POZWALA NA WIĘKSZĄ OTWARTOŚĆ I EKSPERYMENTY” BENEDETTA TAGLIABUE Z PRACOWNI MIRALLES TAGLIABUE EMBT NIE BOI SIĘ ZŁOŻONOŚCI. „MIASTO JEST TAK BOGATE. TO W PEWNYM SENSIE NATURALNY KRAJOBRAZ. CHCĘ, ŻEBY MOJE PROJEKTY TO ODZWIERCIEDLAŁY”.

Projekty pracowni EMBT to przede wszystkim obfitość detali – figlarnych, kolorowych, wesołych i często tak licznych, że przestają być detalami. Zważywszy na to, że drobiazgowa troska o szczegół należy dziś do rzadkości, koncentrowanie się na detalach wygląda na artystyczną deklarację. Czy Benedetta Tagliabue, która dwadzieścia lat temu założyła Miralles Tagliabue EMBT z nieżyjącym dziś mężem Enriciem Miralles, uważa, że takie podejście do detali jest charakterystyczną cechą jej architektury? Zapytaliśmy ją o to w jej pracowni w Barcelonie. „Tak, dbałość o szczegóły i technologię budowy często wpływa na cały projekt. Kiedy zlecono nam zaprojektowanie hiszpańskiego pawilonu na wystawę World Expo 2010 w Szanghaju, na początku pomyśleliśmy właśnie o detalach. Postanowiliśmy, że budynek powinien powstać z wikliny. Był to pomysł eksperymentalny. Nie wiedzieliśmy jak budować z takiego materiału, więc najpierw musieliśmy opracować technologię produkcji wiklinowych paneli. Minęło dużo czasu zanim nauczyliśmy się ręcznie wyplatać wiklinę, a następnie przenosić technikę pracy z wikliną na większą skalę. Później zastanawialiśmy się, jak podwiesić gotowe panele i połączyć je w zaprojektowaną bryłę pawilonu. I tak, krok po kroku, cały projekt powstał na bazie wiklinowych paneli”.

- Co skłoniło was do wyboru wikliny, materiału niemal archaicznego? Wystawa World Expo jest nastawiona na eksperymenty, nowe technologie i wynalazki. Motywem przewodnim wystawy w Szanghaju była gwałtowna urbanizacja Chin i związane z nią wysiłki na rzecz poprawy stanu miast i jakości życia. W Chinach zazwyczaj buduje się miasta pełne lśniących wieżowców, ale z mojego punktu widzenia lepiej byłoby nie zrywać tak radykalnie z obszarami wiejskimi. Mnie podobają się miasta, które coś ze wsią łączy i wydawało mi się, że takie bezpośrednie połączenie zapewni wiklina. To bardzo stary materiał, który musi być wyplatany ręcznie. Język sztuki ręcznego tworzenia przedmiotów jest powszechnie zrozumiały, o czym możemy się przekonać porównując techniki wyplatania wiklinowych przedmiotów codziennego użytku stosowane w różnych częściach świata. Kiedy zaczęliśmy pracować w Chinach, martwiliśmy się, czy nasze podejście spotka się ze zrozumieniem. Obawialiśmy się, że różne pomysły i preferencje okażą się dużą przeszkodą. Okazało się jednak, że dzięki ręcznemu wyplataniu wikliny udało nam się znaleźć wspólny język.

LOVE IT PAVILION, EXPO MILANO, MEDIOLAN, WŁOCHY (2015) Zdjęcia: Marcela Grassi

- Do budowy pawilonu użyto tyle wikliny, że trudno tu już mówić o detalu, prawda? Jest to nadal detal, ale taki, na którym wszystko się opiera. Tak samo było z naszym projektem wystawy w ogromnym, pompatycznym budynku pomnika Vittoriano w Rzymie zbudowanym pod koniec XIX w. z okazji rocznicy zjednoczenia Włoch. Celem wystawy było wyjaśnienie Włoch Włochom. Zaczęliśmy od podstawowego pytania: jak chcemy budować? Mieliśmy mało czasu, więc na materiał budowlany wybraliśmy drewno. Wybór ten przywiódł nam na myśl rusztowanie, coś niedokończonego. Poza drewnem użyliśmy też stali, przez co wrażenie pracy w toku połączyło się z wrażeniem trwałości. Można to rozumieć metaforycznie w tym sensie, że Włochy, tak jak inne kraje, nie są jeszcze „dokończone”. Muszę powiedzieć, że w ogóle nie lubię rzeczy dokończonych. Wolę toczący się proces zmian i ewolucję, tym bardziej, że mówimy o wystawie, czyli czymś tymczasowym.

- Jeżeli wszystko jest płynne i w gruncie rzeczy niedokończone, dlaczego podkreślacie ten stan rzeczy w swoich pracach? Moglibyście przecież postawić na kontrast, dążąc do architektury skończonej i doskonałej." To trochę tak, jak z siedemnastowiecznym Romantyzmem, który zapoczątkował modę na ruiny. Ruiny łączą nas z przeszłością, a jednocześnie otwierają możliwość odrodzenia, pokazując niejako stan w połowie pracy nad budynkiem. Dzisiaj jesteśmy bardziej otwarci na niedokończone prace. Potrafimy to zaakceptować, co widać na przykład po sprzedawanych współcześnie ubraniach, takich jak podarte jeansy. Projektując wystawę, kierowaliśmy się również tym, że ludzie lubią odkrywać nieznane. Przypomina to wejście do pracowni artysty i podglądanie prac, nad którymi pracuje. Nie patrzymy na zaplanowaną prezentację, ale toczący się proces twórczy, wchodząc w przestrzeń, która nie została przygotowana na naszą wizytę. Takie podejście jest dla mnie o wiele bardziej interesujące.

- W trakcie powstawania budynku generalny wykonawca często zmienia szczegóły. Niełatwo temu zapobiec. Co robicie, aby zachować kontrolę nad detalami? Jeżeli istnieje podejrzenie, że wykonawca nie będzie konsultował szczegółów podczas budowy, powinno się ująć w projekcie tak wiele detali, jak to tylko możliwe. Nie można oczywiście zaprojektować wszystkiego i wiele decyzji trzeba podejmować na miejscu. Nie ma żadnej gwarancji, że wykonawca nie użyje na przykład części wykonanej z tworzywa sztucznego zamiast ceramiki. Traktuję takie doświadczenia jak naukę na przyszłość. Jeżeli faktycznie zamiast ceramiki pojawi się plastik, można się zastanowić, czy następnym razem nie powinniśmy od samego początku uczciwie pracować z nadrukowanym plastikiem. Zawsze ciekawi nas, jak pracują inni. Czasami akceptujemy ich pomysły, a czasami nie.

- Detale mogą być podporządkowane całości, wprowadzać element kontrastu lub nawet iść wbrew całej koncepcji projektu. Jaką rolę spełnią w waszych pracach? Przede wszystkim staramy się zaprojektować budynek, który uczciwie nawiązuje do materiału, z którego jest wykonany. Projektując kościół w Ferrara, chcieliśmy, aby dach był wykonany z drewna. Drewno to materiał odnawialny, ponieważ zużyte drzewa można zastąpić drzewami nowo zasadzonymi. Drewniany dach okazał się jednak zbyt drogi, więc klient ostatecznie zdecydował się na konstrukcję betonową, którą mieliśmy pokryć drewnem. Nie chcieliśmy tego robić, ponieważ beton sam z siebie potrafi być piękny. Użyliśmy zatem drewna jako materiału izolacyjnego, ale w taki sposób, aby beton był widoczny. To właśnie mam na myśli, mówiąc o uczciwości. Chcemy pokazać rzeczy takimi, jakie są. Można nawet powiedzieć, że budynki zyskują w ten sposób na elegancji. Makijażu też nie nakładamy po to, aby ukryć twarz, lecz aby uwypuklić jej mocne strony.

- Wydaje się, że używasz detalu, aby łączyć przeciwieństwa takie jak zamknięcie i otwartość, ciężar i lekkość, funkcjonalność i jej brak. Dlaczego tworzysz taki dialog? Nigdy się nad tym nie zastanawiałam, ale chyba interesują mnie przeciwieństwa. Ogólnie wydaje mi się, że nie można opierać projektu tylko na jednym pomyśle. Podczas pracy pojawia się wiele pomysłów jednocześnie, a praca nad nimi przekłada się na dużą liczbę różnych detali. Można to zauważyć również w przypadku niewielkich, prostych projektów. Enric wykonał na przykład przejście pomiędzy salą konferencyjną, w której się znajdujemy i pracownią architektów. Następnie ustawił przed nim stół. Mamy więc przejście, przez które nie można przejść. Taka ambiwalencja często pojawia się w naszych pracach. Nie lubimy jednoznaczności. - Skąd dokładnie bierze się ta ambiwalencja i złożoność waszych projektów? Duże znaczenie ma dla mnie zawsze wkomponowanie budynku w krajobraz i przestrzeń miasta. Nie podobają mi się budynki, które są wyłącznie obiektami architektonicznymi bez żadnego związku z otoczeniem. Architektura zawsze wpływa na otaczający krajobraz, więc powinna być jego częścią. Tak samo jest z budynkami powstającymi w mieście. Miasto jest tak bogate. To w pewnym sensie naturalny krajobraz. Związek budynku z miastem jest bardzo złożony. Ma wiele warstw i wiele możliwości interpretacji – architektoniczną, historyczną, kulturową itd. Uwielbiam ten rodzaj złożoności i chcę, aby moje projekty ją odzwierciedlały. - Architektura to jednak także sztuka redukcji, wyboru tego, co chce się wykorzystać, a co porzucić, co włączyć do projektu, a co nie. Czy wypracowaliście jakieś strategie pozwalające poradzić sobie z tymi złożonymi wyzwaniami? Zazwyczaj zależy to od czasu, jaki mamy do dyspozycji. Aby ukończyć projekt, lub zaproponować jakieś rozwiązanie, zawsze potrzeba pewnej ilości czasu. Dobrze jest mieć uzgodniony termin ukończenia projektu. Z drugiej strony nieokreślony termin oddania pracy daje nam szansę na podjęcie niezależnej decyzji w sprawie tego, czy projekt jest już na pewno gotowy. Dlatego też lubimy projekty z długim terminem, które trafiają się szczególnie w Hiszpanii. Prace nad projektem Centrum Kálida zaczęły się dwanaście lat temu i dopiero niedawno został ukończone. Projekt rozwijał się przez cały ten okres, choć kluczowe decyzje trzeba było podjąć bardzo szybko. - Proces projektowania zaczynasz zwykle od kolażu. Czy to dobra technika wprowadzenia złożoności, na której wam zależy? Zaczęłam robić kolaże kilka lat temu. Przedtem pierwszym etapem był szkic. Enric miał fantastyczną rękę i to właśnie na jego szkicach opierało się wiele naszych projektów. Odchodziłam jednak od tego stopniowo, tak że dziś nie narysowałabym już szkicu, żeby powiedzieć „dokładnie tak będzie wyglądał projekt”. Szukam większej liczby elementów, dzięki którym projekt nabierze treści. Poza tym jeżeli projekt wykonywany jest w oparciu o szkic, trudno zrobić coś nieoczekiwanego. Podobnie jak w przypadku odręcznego pisma, ręka rysuje zazwyczaj w sposób, do którego przywykła. Technika kolażu pozwala na większą otwartość, eksperymenty i wspólną pracę. Nasz proces projektowania powstał w toku ciągłej ewolucji. Nie postanowiłam z dnia na dzień, że musimy zmienić nasze podejście i odrzucić stare metody pracy. Przypominało to raczej wchodzenie po schodach, kiedy dopiero po wejściu na wyższy stopień możemy wspiąć się na kolejny i tak dalej.

Kościół SAN GIACOMO, FERRARA, WŁOCHY (2012) Zdjęcia: Paolo Fassoli

Plac SANTA CATERINA, BARCELONA, HISZPANIA (2005) Zdjęcie: Alex Gaultier

- Wydaje się, że efektem kolażu jest architektura bardziej rozproszona, pełna kolorów i zdobień. Dlaczego wydaje ci się to interesujące? Taki rodzaj architektury sprawia nam na pewno przyjemność. Przede wszystkim jednak chodzi o wpisanie budynku w jego kontekst i połączenie wnętrza z otoczeniem. Pracując nad projektem targu Santa Caterina, kolory wybraliśmy dopiero na końcu. Na początku ważniejsze były takie kwestie jak współgranie miasta z drewnianym zadaszeniem, które miało przykryć część rynku oraz konserwacja zabytków. Potem zdaliśmy sobie jednak sprawę, że samo zadaszenie również jest ważne, ponieważ zależało nam na tym, aby ludzie od razu wiedzieli, co się pod nim kryje. Zaprojektowaliśmy więc dach, którego dachówki nawiązują do kolorów owoców, warzyw i mięsa sprzedawanych na zadaszonym ryneczku. Baliśmy się tej decyzji, bo kolorów używało wtedy niewielu architektów, a w Hiszpanii chyba żaden. Zastanawiałam się, czy nie idziemy za daleko, ale na szczęście usłyszałam później od wielu ludzi, że budynek bardzo im się podoba. - W wyniku stosowanego przez ciebie podejścia powstają projekty niemal oniryczne. Wydaje się, że te wszystkie fragmenty i nawiązania łatwiej zrozumieć, kierując się intuicją niż rozumem. Podoba mi się taka interpretacja naszej pracy. Ma to chyba związek z tym, jak podejmujemy decyzje. Siadamy wszyscy razem i mówimy, co nam się podoba, a co nie. Zastanawiamy się w którą stronę pójść. Rozpatrujemy różne możliwości i angażujemy wiele osób, aby je sprawdziły. Można by powiedzieć, że wspólnie śnimy, więc intuicja faktycznie odgrywa decydującą rolę. - Czy chcesz, aby budynki pomagały ludziom uciec od codzienności dzięki swojej wyjątkowej atmosferze? Taki jest zazwyczaj cel. W przypadku Centrum Kálida był on właściwie osią całego projektu. Nigdy nie zapomnę tej strasznej chwili, kiedy u Enrica zdiagnozowano śmiertelną chorobę. Myślałam, że pęknie mi serce, że nie będę w stanie sobie poradzić. I wtedy nagle, zupełnie nie wiem jak, znalazłam w sobie siłę, aby iść dalej. Projektując Centrum Kálida, chciałam stworzyć przestrzeń „pomiędzy”, w której osoby cierpiące na poważną chorobę, taką jak nierokujący nowotwór, mogliby przez chwilę pobyć ze swoimi bliskimi. To miejsce daje szansę na doświadczenie atmosfery innej niż ta panująca w szpitalu. To właśnie chciałam osiągnąć. Nawet osoby bardzo chore, które wiedzą, że ich rokowania są złe, mają okresy lepszego samopoczucia, kiedy chcą się spotkać z innymi. Zawsze zależy nam na atmosferze naszych budynków. Chcemy stworzyć środowisko, które odpowiada na wszystkie potrzeby użytkowników.

KÁLIDA SANT PAU CENTRE, BARCELONA, SPAIN

Ochrona, a jednocześnie otwarcie na kontakty z ludźmi: zaprojektowane przez pracownię Miralles Tagliabue EMBT Centrum Kálida Sant Pau łączy w sobie te dwa przeciwstawne cele. Budynek został niedawno oddany do użytku, dzięki czemu Barcelona może się poszczycić ośrodkiem sieci Maggie's Centre. EMBT dołączyło tym samym do grona wielu cenionych pracowni, które projektowały inne ośrodki sieci zapoczątkowanej przez Maggie Keswick Jencks oraz jej męża, historyka architektury Charlesa Jencksa. Mają one służyć jako miejsce, gdzie osoby zmagające się z chorobą nowotworową mogłyby odpocząć od atmosfery szpitala, aby odzyskać siły, spotkać się z innymi ludźmi, otrzymać psychologiczne i praktyczne wsparcie oraz wziąć udział w zajęciach, takich jak joga. Rak wzbudza w ludziach strach, odbiera im pewność siebie i często skazuje na izolację. Osobom takim potrzebne jest zatem przyjazne, domowe środowisko, w którym poczułyby się bardziej swobodnie.

Centrum Kálida zorganizowane jest wokół kuchni, do której przylega dwupoziomowa jadalnia. Wszystkie przestrzenie koncentrują się na tej części budynku. Są elastyczne, ponieważ można je całkowicie otworzyć lub zamknąć na potrzeby prowadzonych szkoleń lub warsztatów. Przytulne wnętrze zachęca do odwiedzin dzięki wykonanej z kafli okładzinie podłogowej, drewnianym detalom, ceglanym sklepieniom i kolorowym dywanom autorstwa projektantki wnętrz Patrici Urquioli. Z każdego miejsca budynku jest blisko do dających wytchnienie ogrodów pełnych kwiatów i roślin.

Otoczone niewyrośniętą jeszcze zielenią Centrum Kálida Centre odwraca się od nowego budynku szpitala Hospital de la Santa Creu i Sant Pau, otwierając się na budynki, gdzie wcześniej mieścił się szpital. Poprzedni kompleks utrzymany jest w katalońskim stylu modernista, opisywanym najczęściej jako odmiana Art Nouveau, i wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO.

Centrum pomyślano jako ogród z wiejskim pawilonem; wszystko razem składa się na skromną idyllę wkomponowaną w otoczenie, które musi oczywiście spełniać racjonalne wymogi związane z opieką medyczną. Nad ogrodem rozciągają się pergole, a pacjenci mogą usiąść na zewnątrz w zaprojektowanych jako patio przestrzeniach, ciesząc się spokojem i prywatnością. Przejście pomiędzy wnętrzem budynku i jego otoczeniem odbywa się stopniowo, tak że czasami trudno jest stwierdzić, czy znajdujemy się jeszcze w środku, czy już na zewnątrz. Ogród i pawilon tworzą razem osłoniętą, kameralną całość. O tym, że budynek Centrum Kálida ma przełamać szpitalną atmosferę, emanując siłą odradzającego się życia, możemy przekonać się patrząc na jego plan z lotu ptaka: przypomina on rozłożone płatki otwierającego się kielicha kwiatu. Centrum chroni pacjentów przed szpitalną rzeczywistością, a jednocześnie stara się zakorzenić w otoczeniu. Podejmuje estetyczny dialog z bogato zdobioną starą siedzibą szpitala, odrzucając spartańską surowość przylegających nowych budynków. Stąd też charakterystyczne detale na fasadzie Centrum: ceglaste kolory, przypominające plaster miodu kafle, czy zdobienia, które można odbierać jako wariację na temat zabytkowych pawilonów – Centrum Kálida w oczywisty sposób nawiązuje do wspaniałego stylu modernista budynków zaprojektowanych przez Lluisa Doménecha i Montaner. Dialog ten jest tak poetycki, a wynikający z niego podział fasady i przestrzeni wewnętrznych tak ujmujący, że czujemy się jak we śnie, w którym słychać echa dawnej architektury wzbogacone o nowe znaczenia.

KÁLIDA SANT PAU CENTRE, BARCELONA, HISZPANIA Zdjęcia: Lluc Miralles